Cognitive Surplus

Creativity and generosity in a connected Age

NAJWAŻNIEJSZE
NOTATKI Z KSIĄŻKI:

Autor: Clay Shirky

> cognitive surplus

Czy pasyw­ne oglą­da­nie tele­wi­zji było chwi­lo­wym zwy­cza­jem, któ­ry trwał 80 lat, i czy wra­ca­my dziś do bar­dziej uczest­ni­czą­cej kul­tu­ry? Cały czas wol­ny, któ­ry ludzie poświę­ca­ją na doda­wa­nie haseł do Wikipedii, two­rze­nie fil­mi­ków na YouTube czy śmiesz­nych pod­pi­sów do obraz­ków z kota­mi to czas, w któ­rym wcze­śniej pasyw­nie oglą­da­li tele­wi­zję. Z pew­no­ścią Ty tak­że polu­bisz prze­my­śle­nia Claya Shirky’ego na temat kul­tu­ry inter­ne­to­wej.

Konsumpcja ginu była trak­to­wa­na jako pro­blem do roz­wią­za­nia, kie­dy w rze­czy­wi­sto­ści była reak­cją na praw­dzi­wy pro­blem – dra­ma­tycz­ne zmia­ny spo­łecz­nie i nie­moż­ność dosto­so­wa­nia star­szych mode­li admi­ni­stra­cyj­nych. W uspo­ko­je­niu gino­we­go sza­leń­stwa pomo­gła restruk­tu­ry­za­cja spo­łe­czeń­stwa w nowej, miej­skiej rze­czy­wi­sto­ści.


Błędy Milkshake’owe:

(Historia o kon­sul­tan­cie sie­ci McDonald’s, któ­ry nie rozu­miał, dla­cze­go tak wie­lu ludzi kupo­wa­ło Milkshake’i tyl­ko rano: ponie­waż było to ich śnia­da­nie. To, że milkshake’i nie powsta­ły z myślą o śnia­da­niach to nie zna­czy­ło, że nie były w ten spo­sób postrze­ga­ne.)

Pierwszym błę­dem było sku­pie­nie się głów­nie na atry­bu­tach pro­duk­tu i zało­że­nie, że wszyst­kie waż­ne rze­czy, któ­re go doty­czy­ły, mie­ści­ły się nie­ja­ko w jego atry­bu­tach, bez zwra­ca­nia uwa­gi na to, jaką rolę pro­dukt miał odgry­wać według klien­tów – robo­ta, do któ­rej zatrud­nia­li milkshake’a.

Drugim błę­dem było zasto­so­wa­nie wąskie­go poglą­du na to, jakie­go rodza­ju jedze­nie ludzie od zawsze jedzą rano, tak jak­by wszyst­kie zwy­cza­je wyni­ka­ły z głę­bo­ko zako­rze­nio­nych tra­dy­cji, a nie sku­mu­lo­wa­nych przy­pad­ków.

Ani sam sha­ke, ani histo­ria jedze­nia śnia­dań nie mia­ły wpły­wu na to, jak bar­dzo klien­ci chcie­li, by jedze­nie peł­ni­ło nie­tra­dy­cyj­ną rolę – słu­ży­ło jako poży­wie­nie i uroz­ma­ice­nie ich codzien­nych dojaz­dów do pra­cy – do tej roli zaprzę­gli milkshake’a.

Gdy roz­ma­wia­my o efek­tach wia­do­mo­ści w sie­ci lub SMS-ów, łatwo jest popeł­nić błąd milkshake’owy i sku­pić się tyl­ko na narzę­dziach.

Łatwo też zało­żyć, że świat, w tej posta­ci, w któ­rej ist­nie­je obec­nie, przed­sta­wia swe­go rodza­ju ide­al­ną for­mę spo­łe­czeń­stwa i wszyst­kie odstęp­stwa od tej uświę­co­nej tra­dy­cji są zarów­no szo­ku­ją­ce, jak i złe.

Jednak czy­sta kon­sump­cja mediów nigdy nie była uświę­co­ną tra­dy­cją; była to zale­d­wie kumu­la­cja przy­pad­ków, przy­pad­ków, któ­re obec­nie wystę­pu­ją coraz rza­dziej.


Historia Ushahidi nauczy­ła nas kil­ku rze­czy:

Ludzie chcą zro­bić coś, by świat stał się lep­szym miej­scem.

Pomogą, jeśli się ich zapro­si do pomo­cy.

Dostęp do tanich, ela­stycz­nych narzę­dzi zno­si wie­le ogra­ni­czeń przed pró­bo­wa­niem nowo­ści.

Nie potrze­bu­je­my wymyśl­nych kom­pu­te­rów, by okieł­znać kogni­tyw­ną nad­wyż­kę; wystar­czą pro­ste tele­fo­ny.

Gdy już usta­li­my, jak wyko­rzy­stać nad­wyż­kę w spo­sób, na któ­rym ludziom zale­ży, inni mogą wciąż od nowa naśla­do­wać naszą tech­ni­kę na całym świe­cie.

Najgłupszy z moż­li­wych aktów twór­czych to wciąż akt twór­czy.


Dopóki zało­że­niem mediów jest umoż­li­wia­nie zwy­kłym ludziom kon­sump­cji pro­fe­sjo­nal­nie wytwo­rzo­ne­go mate­ria­łu, dopó­ty roz­prze­strze­nia­nie się ama­tor­skich mate­ria­łów będzie się wyda­wać nie do poję­cia.

Co jed­nak, jeśli przez cały ten czas zapew­nia­nie pro­fe­sjo­nal­nych tre­ści nie jest jedy­nym zada­niem, do wyko­na­nia któ­re­go anga­żu­je­my media?

Co jeśli zatrud­nia­my je, by poczuć się bar­dziej zwią­za­ni, zaan­ga­żo­wa­ni albo po pro­stu mniej samot­ni?

Dzielenie się to rze­czy­wi­ście to, co spra­wia, że two­rze­nie to dobra zaba­wa.

Dorośli męż­czyź­ni i kobie­ty, sie­dzą­cy w swo­ich miesz­ka­niach i uda­ją­cy, że są elfa­mi: przy­naj­mniej coś robią.

Uczestniczenie to dzia­ła­nie w taki spo­sób, jak­by nasza obec­ność mia­ła zna­cze­nie, tak jak­by nasza reak­cja na to co widzi­my lub sły­szy­my była czę­ścią wyda­rze­nia.

Uczestnictwo jest wpi­sa­ne w ideę tele­fo­nu; tak samo jest z kom­pu­te­ra­mi. Gdy kupu­je­my urzą­dze­nie, któ­re pozwa­la nam na kon­sump­cję cyfro­wych tre­ści, jed­no­cze­śnie kupu­je­my urzą­dze­nie do ich pro­du­ko­wa­nia.

Jeśli umoż­li­wi­my ludziom pro­du­ko­wa­nie i dzie­le­nie się swo­im pro­duk­tem, z cza­sem się w to wcią­gną, nawet jeśli nigdy wcze­śniej nie zacho­wy­wa­li się w ten spo­sób i nawet jeśli nie są tak dobrzy, jak pro­fe­sjo­na­li­ści.

Prawdopodobieństwo jakie­goś wyda­rze­nia to praw­do­po­do­bień­stwo jego wystą­pie­nia się pomno­żo­ne przez czę­sto­tli­wość, z jaką może wystą­pić.

Tam, gdzie dora­sta­łem szan­sa, że ktoś będzie miał ocho­tę na poje­dyn­czy kawa­łek piz­zy o trze­ciej popo­łu­dniu była zbyt niska, by móc na nią liczyć.

Z dru­giej stro­ny na rogu Trzydziestej Szóstej Ulicy i Szóstej Alei w opar­ciu o takie szan­se moż­na by było zbu­do­wać cały biz­nes.

Prawdopodobieństwo każ­de­go wyda­rze­nia z udzia­łem ludzi, jak nie­praw­do­po­dob­nie by nie było, wzra­sta w tłu­mie. Duże nad­wyż­ki róż­nią się od małych.

Więcej zna­czy ina­czej: jeśli zbie­rze­my dużą ilość cze­goś, będzie się to zacho­wy­wać w nowy spo­sób.

Jakie są szan­se, że oso­ba z kame­rą natra­fi na wyda­rze­nie o świa­to­wym zna­cze­niu?

Coraz bar­dziej sta­je­my się infra­struk­tu­rą dla sie­bie nawza­jem.

Coraz czę­ściej pozna­je­my świat przez loso­we wybo­ry nie­zna­jo­mych osób, doty­czą­ce tego, czym się podzie­lić z inny­mi.

Najgorszą rze­czą, któ­ra mogła­by się przy­da­rzyć każ­de­mu, było­by bycie nie­przy­dat­nym do nicze­go i dla niko­go.

Media to środ­ko­wa war­stwa w każ­dej komu­ni­ka­cji, bez wzglę­du na to, czy jest to coś tak sta­ro­żyt­ne­go, jak alfa­bet, czy naj­now­sze­go, jak tele­fon komór­ko­wy.

Połączenie ludz­ko­ści ze sobą nawza­jem pozwa­la nam trak­to­wać nasz wol­ny czas jak wspól­ne, świa­to­we zaso­by i wymy­ślać nowe rodza­je uczest­nic­twa i dzie­le­nia się, w któ­rych korzy­sta się z tych zaso­bów.

Musimy się sko­or­dy­no­wać ze sobą nawza­jem, by uzy­skać cokol­wiek z nasze­go wspól­ne­go cza­su wol­ne­go i talen­tów.

Kognitywna nad­wyż­ka, nowo uku­ta z poprzed­nich nie­po­łą­czo­nych wysp cza­su i talen­tu to tyl­ko suro­wy mate­riał. By wycią­gnąć z niej jakąś war­tość, musi­my spra­wić, by coś zna­czy­ła lub coś robi­ła.


Pick UpPal zapew­nia rów­no­wa­gę kogni­tyw­nej nad­wyż­ce w sen­sie ogól­nym. Gdy każ­dy musi roz­wią­zać pro­blem dojaz­dów do pra­cy zupeł­nie na wła­sną rękę, roz­wią­za­niem jest, żeby każ­da oso­ba mia­ła i pro­wa­dzi­ła wła­sny samo­chód. Jednak to „roz­wią­za­nie” pogar­sza pro­blem. Gdy już jed­nak zauwa­ży­my, że pro­blem dojaz­dów do pra­cy jest kwe­stią koor­dy­na­cji, może­my po pro­stu zamiast o indy­wi­du­al­nych roz­wią­za­niach pomy­śleć o roz­wią­za­niach łączo­nych. W kon­tek­ście pod­wo­że­nia (ang. carpo­oling) ilość samo­cho­dów na dro­gach sta­je się moż­li­wo­ścią, ponie­waż każ­dy dodat­ko­wy samo­chód to dodat­ko­wa szan­sa, że ktoś będzie jechał w naszą stro­nę. Pick Up Pal prze­obra­ża nad­wyż­kę samo­cho­dów i kie­row­ców w poten­cjal­nie wspól­ne zaso­by.

Od cza­sów Gutenberga poja­wi­ło się wie­le nowych rodza­jów mediów: obra­zy i dźwię­ki zosta­ły zako­do­wa­ne w przed­mio­tach, od płyt foto­gra­ficz­nych do płyt CD z muzy­ką; fale elek­tro­ma­gne­tycz­ne zosta­ły zaprzę­gnię­te do stwo­rze­nia radia i tele­wi­zji. Wszystkie te kolej­ne rewo­lu­cje, bar­dzo róż­nią­ce się od sie­bie, nadal mają sed­no Gutenbergowskiej eko­no­mii: olbrzy­mie kosz­ty inwe­sty­cji. Posiadanie środ­ków pro­duk­cji jest dro­gie, bez wzglę­du na to, czy jest to pra­sa dru­kar­ska czy wie­ża tele­wi­zyj­na, co spra­wia, że nowin­ki są zasad­ni­czo ope­ra­cja­mi bar­dzo wyso­kie­go ryzy­ka. Jeśli posia­da­nie i zarzą­dza­nie wła­sny­mi środ­ka­mi pro­duk­cji jest dro­gie lub wyma­ga per­so­ne­lu, jeste­śmy w świe­cie eko­no­mii Gutenberga. A za każ­dym razem, gdy mamy do czy­nie­nia z eko­no­mią Gutenberga, czy jeste­śmy wenec­kim wydaw­cą, czy hol­ly­wo­odz­kim pro­du­cen­tem, będzie­my mieć rów­nież do czy­nie­nia z pięt­na­sto­wiecz­nym ryzy­kiem zarzą­dza­nia, w któ­rym pro­du­cen­ci muszą zde­cy­do­wać o tym, co jest dobre, zanim poka­żą to publicz­no­ści. W tym świe­cie nie­mal wszyst­kie media są pro­du­ko­wa­ne przez „Media”, w świe­cie, w któ­rym wszy­scy żyli­śmy aż do nie­daw­na.

Wydawcy wciąż peł­nią róż­ne funk­cje w wybo­rze, redak­cji i mar­ke­tin­gu prac (na przy­kład, dzie­siąt­ki ludzi poza mną pra­co­wa­ły nad ulep­sze­niem tej książ­ki), ale nie two­rzą już barie­ry pomię­dzy pry­wat­nym i publicz­nym pisar­stwem.

Rozgłos, roz­gła­sza­nie, publi­ko­wa­nie, publi­ka­cja, publi­cy­sta, wydaw­ca.

Wszystko to kon­cen­tru­je się na spra­wia­niu, by coś sta­ło się publicz­ne, co z histo­rycz­nej per­spek­ty­wy było zawsze trud­ne, skom­pli­ko­wa­ne i dro­gie.

A teraz nie posia­da żad­nej z tych cech.

Im łatwiej­sze jest publi­ko­wa­nie dla prze­cięt­nej oso­by, tym bar­dziej prze­cięt­ne sta­je się to, co jest publi­ko­wa­ne.

Jednak zwięk­sza­nie moż­li­wo­ści uczest­nic­twa w publicz­nej dys­ku­sji ma war­tość kom­pen­su­ją­cą.

Pierwszą zale­tą jest zwięk­szo­ne eks­pe­ry­men­to­wa­nie for­mą.

Nawet jeśli roz­pro­pa­go­wa­nie rucho­mej czcion­ki dopro­wa­dzi­ło do olbrzy­mie­go spad­ku śred­niej jako­ści, to ten sam wyna­la­zek umoż­li­wił nam posia­da­nie powie­ści, gazet i maga­zy­nów nauko­wych.


Obfitość jest inna: jej nasta­nie ozna­cza, że może­my zacząć trak­to­wać nie­gdyś war­to­ścio­we rze­czy, jak­by były na tyle tanie, by je mar­no­wać, co zna­czy też – na tyle tanie, by z nimi eks­pe­ry­men­to­wać. Ponieważ obfi­tość może usu­nąć kom­pro­mi­sy, do któ­rych przy­wy­kli­śmy, może być dez­orien­tu­ją­ca dla ludzi, któ­rzy wycho­wa­li się w nie­do­stat­ku. Gdy jakichś zaso­bów jest nie­wie­le, ludzie, któ­rzy nimi zarzą­dza­ją zwy­kle uwa­ża­ją się za war­to­ścio­we same w sobie, nie zasta­na­wia­jąc się, jak bar­dzo war­tość jest powią­za­na z nie­wiel­ką dostęp­no­ścią. Lata po tym, jak dłu­go­dy­stan­so­we roz­mo­wy tele­fo­nicz­ne prze­sta­ły ist­nieć w Stanach Zjednoczonych, moi star­si krew­ni wciąż twier­dzi­li, że dana roz­mo­wa była „dłu­go­dy­stan­so­wa”. Takie roz­mo­wy były kie­dyś szcze­gól­ne, ponie­waż były dro­gie; lata zaję­ło ludziom zro­zu­mie­nie, że tanie roz­mo­wy dłu­go­dy­stan­so­we usu­nę­ły powód, by trak­to­wać je jako war­to­ścio­we same w sobie. Podobnie, gdy publi­ka­cja – akt spra­wia­nia, że coś sta­je się publicz­ne – prze­cho­dzi od trud­nej do wła­ści­wie nie­wy­ma­ga­ją­cej wysił­ku, ludzie przy­wy­kli do sta­re­go sys­te­mu czę­sto uwa­ża­ją publi­ko­wa­nie przez ama­to­rów za fry­wol­ne, ponie­waż publi­ko­wa­nie było z zało­że­nia poważ­nym zaję­ciem. Chociaż w sumie, tak napraw­dę nigdy nie było. Publikowanie musia­ło być bra­ne na poważ­nie, ponie­waż kosz­ty i wysił­ki z nim zwią­za­ne spra­wia­ły, że ludzie bra­li je na poważ­nie.


Działalność, któ­ra kie­dyś wyda­wa­ła się z zasa­dy war­to­ścio­wa, oka­za­ła się mieć tyl­ko przy­pad­ko­wą war­tość.

Do roku 1951 łatwo było zauwa­żyć odpo­wiedź. Publika nie musia­ła wybie­rać pomię­dzy rosną­cym zale­wem śmie­ci i rosną­cą kolek­cją kla­sy­ki. Mogliśmy mieć i jed­no, i dru­gie (co wła­śnie mamy). Jedno i dru­gie nie było jedy­nie odpo­wie­dzią na pyta­nie Swadosa; było odpo­wie­dzią zawsze wte­dy, gdy rosła obfi­tość komu­ni­ka­cji, od cza­sów pra­sy dru­kar­skiej.

Nie może­my mieć „cią­gle roz­wi­ja­ją­cej się listy kla­sy­ków” nie pró­bu­jąc rów­nież nowych form; jeśli ist­niał­by pro­sty wzór pisa­nia cze­goś, co będzie cenio­ne przez dzie­się­cio­le­cia lub stu­le­cia, nie potrze­bo­wa­li­by­śmy eks­pe­ry­men­tów; ten jed­nak nie ist­nie­je, musi­my więc eks­pe­ry­men­to­wać. Materiał niskiej jako­ści, któ­ry wią­że się ze zwięk­szo­ną swo­bo­dą, towa­rzy­szy eks­pe­ry­men­tom, któ­rych wyni­kiem są osta­tecz­nie doce­nia­ne rze­czy.

Wszystkie rewo­lu­cje róż­nią się od sie­bie (co zna­czy mniej wię­cej tyle, co stwier­dze­nie, że wszyst­kie nie­spo­dzian­ki są nie­spo­dzie­wa­ne).

Media to tkan­ka łącz­na spo­łe­czeń­stwa. Media to to, jak, kie­dy i gdzie odby­wa się przy­ję­cie uro­dzi­no­we naszych przy­ja­ciół. Media to to, skąd wie­my, co dzie­je się w Teheranie, kto rzą­dzi w mie­ście Tegucigalpa albo jaka jest cena her­ba­ty w Chinach.

Media to to, skąd wie­my o wszyst­kim, co znaj­du­je się dalej niż dzie­sięć metrów od nas.

Wszystko to dzie­li­ło się kie­dyś na media publicz­ne (jak komu­ni­ka­cja wizu­al­na albo dru­ko­wa­na two­rzo­na przez nie­wiel­kie gru­py pro­fe­sjo­na­li­stów) i media oso­bi­ste (jak listy i roz­mo­wy tele­fo­nicz­ne wyko­ny­wa­ne przez zwy­kłych oby­wa­te­li). Teraz te dwa mode­le połą­czy­ły się ze sobą.

Gdy ktoś kupu­je tele­wi­zor licz­ba kon­su­men­tów rośnie o jeden, ale licz­ba pro­du­cen­tów jest taka sama.

Z dru­giej stro­ny, gdy ktoś kupu­je kom­pu­ter lub tele­fon komór­ko­wy, zarów­no licz­ba kon­su­men­tów, jak i pro­du­cen­tów rośnie o jeden.

Dzięki nowym usłu­gom, któ­re umoż­li­wia­ją ama­to­rom dzie­le­nie się swo­ją pra­cą, docho­dy nie są prze­ka­zy­wa­ne twór­com tre­ści, ale wła­ści­cie­lom plat­form, któ­re umoż­li­wia­ją ich udo­stęp­nia­nie.


Jako alter­na­tyw­ne porów­na­nie prze­ana­li­zuj­my przy­kład lokal­ne­go baru. Jest to przed­się­wzię­cie komer­cyj­ne, ale sprze­da­wa­ne pro­duk­ty są zawsze tań­sze w domu, róż­ni­ca jest czę­sto znacz­na; więk­szość usług ofe­ro­wa­nych przez pra­cow­ni­ków to jedy­nie otwie­ra­nie bute­lek i zmy­wa­nie naczyń. Jeśli piwo w barze kosz­tu­je dwa razy tyle co w skle­pie, dla­cze­go cały inte­res nie upa­da, w mia­rę jak ludzie będą wybie­rać tań­sze piwo w domu? Tak, jak w przy­pad­ku wła­ści­cie­li ser­wi­su YouTube, wła­ści­ciel baru zaj­mu­je się dziw­nym biz­ne­sem, w któ­rym ofe­ro­wa­ne są war­to­ści nie­zwią­za­ne ze sprze­da­wa­ny­mi pro­duk­ta­mi i usłu­ga­mi, war­to­ści two­rzo­ne przez klien­tów dla klien­tów. Ludzie pła­cą wię­cej za wypi­cie piwa w barze niż za picie go w domu, ponie­waż bar ofe­ru­je lep­szą atmos­fe­rę; przy­cią­ga ludzi, któ­rzy mają ocho­tę na roz­mo­wę lub po pro­stu chcą być w pobli­żu innych ludzi, ludzi, któ­rzy wolą posie­dzieć w barze niż być w domu sami. Ten bodziec jest wystar­cza­ją­co sil­ny, by za odmien­ną atmos­fe­rę war­to było pła­cić. Logika cyfro­wych dzier­żaw­ców grun­tów suge­ro­wa­ła­by, że wła­ści­ciel wyzy­sku­je swo­ich klien­tów, ponie­waż ich roz­mo­wy w barze to część „tre­ści”, któ­re spra­wia­ją, że chcą oni prze­pła­cać za piwo, jed­nak tak napraw­dę żaden z klien­tów nie odbie­ra tego w ten spo­sób. Zamiast tego chęt­nie nagra­dza­ją wła­ści­cie­la za stwo­rze­nie przy­cią­ga­ją­ce­go ludzi śro­do­wi­ska, miej­sca, w któ­rym zapła­cą wię­cej za szan­sę prze­by­wa­nia ze sobą nawza­jem.


Amatorzy to nie tyl­ko mało waż­ni pro­fe­sjo­na­li­ści.

Innymi sło­wy, jed­na z funk­cji na ryn­ku to zapew­nia­nie plat­for­my, któ­ra umoż­li­wia anga­żo­wa­nie się w rze­czy, któ­re ceni­my poza ryn­kiem, bez wzglę­du na to, czy te plat­for­my to bary czy ser­wi­sy inter­ne­to­we.

(Przeszłość:) Jeśli byli­śmy oby­wa­te­lem tego świa­ta i mie­li­śmy coś, co chcie­li­śmy powie­dzieć publicz­nie – nie było takiej moż­li­wo­ści. Kropka.

Wybór poli­ty­ki nie­gdyś „Czy powin­ni­śmy powie­dzieć publi­ce coś czy nic?”. Do 2005 roku zmie­nił się w „Czy chce­my być czę­ścią dys­ku­sji, któ­rą publi­ka już odby­wa?”

Motywacja zewnętrz­na, jak zara­bia­nie na czymś, może wyprzeć moty­wa­cję wewnętrz­ną, jak odczu­wa­nie przy­jem­no­ści z wyko­ny­wa­nia cze­goś.

Hipotetyczna pro­po­zy­cja rzą­du, by zbu­do­wać maga­zyn odpa­dów nukle­ar­nych w regio­nie podzie­li­ła miesz­kań­ców nie­mal po rów­no. Gdy jed­nak Frey ponow­nie sfor­mu­ło­wał pyta­nie, tak by była w nim moż­li­wość, że rząd będzie pła­cił miesz­kań­com za prze­cho­wy­wa­nie odpa­dów, pro­por­cje zmie­ni­ły się na trzech do jed­ne­go prze­ciw­ko pro­po­zy­cji.

Ile jest miejsc, w któ­rych czyjś wol­ny wybór dzia­łań ma dla kogoś więk­sze zna­cze­nie niż dla tej oso­by? W cza­sach, gdy nasz czas wol­ny i talen­ty to wspól­ne zaso­by, odpo­wiedź brzmi: wszę­dzie.

Badanie nad gra­mi wideo wyka­za­ło, że głów­ną atrak­cją dla gra­czy nie jest gra­fi­ka czy prze­moc, ale poczu­cie kon­tro­li i kom­pe­ten­cji, któ­rą mogą uzy­skać gra­cze, gdy mistrzow­sko opa­nu­ją grę.

Nagrody gło­so­we za uło­że­nie prze­strzen­nych zaga­dek logicz­nych, jak „To bar­dzo dobrze” lub „To wynik powy­żej prze­cięt­nej dla tej zagad­ki” powo­do­wa­ły polep­sze­nie wydaj­no­ści, popra­wa utrzy­my­wa­ła się nawet po tym, jak infor­ma­cje gło­so­we się skoń­czy­ły. Głosowe infor­ma­cje zwrot­ne wyda­wa­ły­by się być tyl­ko kolej­ną zewnętrz­ną nagro­dą, jak pie­nią­dze. Jeśli jed­nak są one szcze­re i pocho­dzą od kogoś, kogo odbior­ca sza­nu­je, sta­ją się wewnętrz­ną nagro­dą, ponie­waż pole­ga­ją na poczu­ciu wię­zi.

Coś stwo­rzo­ne­go przez ama­to­ra może w rze­czy­wi­sto­ści stwo­rzyć lep­sze warun­ki do człon­kow­stwa w gru­pie niż pro­jekt pro­fe­sjo­na­li­sty. W ten sam spo­sób lol­ca­ty prze­ka­zu­ją wia­do­mość: „Ty też możesz zagrać w tę grę”.

Pewnie nawet nie weszli­by­śmy do kuch­ni z maga­zy­nu „House Beautiful”, ponie­waż pro­jek­ty nie do koń­ca krzy­czą „Wejdź i pomóż!”.

Wdzięczność nie tyl­ko jest naj­więk­szą z cnót, lecz jest tak­że rodzi­cem wszyst­kich innych.

Amatorzy cza­sem róż­nią się umie­jęt­no­ścia­mi od pro­fe­sjo­na­li­stów, jed­nak zawsze róż­nią się moty­wa­cją; sam ter­min pocho­dzi z łaciń­skie­go ama­re – kochać. Istotą ama­tor­stwa jest moty­wa­cja wewnętrz­na: być ama­to­rem zna­czy robić coś, bo się to kocha.

Cyfrowa sztu­ka ludo­wa – ama­tor­ska pro­duk­cja słów, dźwię­ków i obra­zów, pomy­śla­nych tak, by były wcią­ga­ją­ce lub zabaw­ne, prze­zna­czo­nych raczej do obie­gu ama­tor­skie­go niż ofi­cjal­nej publi­ka­cji.

Podejdźmy do sto­iska z pra­są i kup­my maga­zyn, tema­tem któ­re­go w ogó­le się nie inte­re­su­je­my. Jeśli czy­ta­my „Vogue” kup­my „Guns and Ammo” [broń i amu­ni­cja]; jeśli czy­ta­my „Golf Digest”, weź­my „Tiger Beat” [maga­zyn dla fanów, głów­nie nasto­la­tek]; gdy będzie­my czy­tać, wyobraź­my sobie, co ktoś, komu podo­ba się ten maga­zyn, pomy­ślał­by o naszych zain­te­re­so­wa­niach.

Twórcy nie pró­bu­ją dotrzeć do jakiejś ogól­nej publicz­no­ści, ale raczej komu­ni­ko­wać się ze swo­imi brat­ni­mi dusza­mi, czę­sto w poczu­ciu norm kul­tu­ro­wych, któ­re róż­nią się od świa­ta zewnętrz­ne­go.

Jeśli będzie­my tyl­ko uda­wać, że ofe­ru­je­my ujście dla tych moty­wa­cji, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści będzie­my wpa­so­wy­wać ludzi do uprzed­nio wymy­ślo­nych doświad­czeń, mogą się zbun­to­wać.

Gdy zda­rza­ją się zaska­ku­ją­ce, nowe rze­czy, zamiast pytać „Dlaczego to dla mnie nowość?” może­my zapy­tać „Dlaczego to dla mnie nie­spo­dzian­ka?”.

Wiele z nie­spo­dzie­wa­nych spo­so­bów na wyko­rzy­sta­nie narzę­dzi komu­ni­ka­cyj­nych jest zaska­ku­ją­cych, ponie­waż nasze sta­re prze­ko­na­nia na temat ludz­kiej natu­ry są tak nędz­ne.

Ślepota spo­wo­do­wa­na teo­rią: sto­so­wa­nie się do prze­ko­na­nia na temat tego, jak dzia­ła świat, któ­re nie pozwa­la nam dostrzec jak napraw­dę dzia­ła świat.

Innymi sło­wy, zasko­cze­nie to poczu­cie, że sta­re prze­ko­na­nie się zała­mu­je.

Wiele z naszych zacho­wań, jak zapa­mię­ty­wa­nie nume­rów tele­fo­nów, odby­wa się nie przez pra­gnie­nie, lecz z powo­du nie­do­god­no­ści, i szyb­ko zani­ka­ją one, gdy zni­ka nie­do­god­ność. Odczytywanie wia­do­mo­ści z kawał­ka papie­ru, wewnętrz­ny przy­mus, by być w pobli­żu tele­wi­zo­ra o okre­ślo­nej porze, by obej­rzeć okre­ślo­ny pro­gram, trzy­ma­nie zdjęć z waka­cji dla sie­bie, jak­by były jakąś wiel­ką tajem­ni­cą – żad­ne z tych zacho­wań nie mia­ło ani gra­ma sen­su.

Wszystkie zaska­ku­ją­ce ele­men­ty zacho­wań opi­sa­ne tutaj mają dwa wspól­ne ele­men­ty: ludzie mie­li oka­zję, by zacho­wy­wać się w spo­sób, któ­ry nagra­dzał jakąś wewnętrz­ną moty­wa­cję i te oka­zje były umoż­li­wia­ne przez tech­no­lo­gię, ale stwo­rzo­ne przez isto­ty ludz­kie. Chociaż nowe ele­men­ty zacho­wań są raczej roz­sze­rze­nia­mi niż zamien­ni­ka­mi dużo star­szych wzo­rów życia istot spo­łecz­nych.

Sieć Kalifornijskich desko­rol­ka­rzy stwo­rzy­ła śro­do­wi­sko, w któ­rym ludzi, któ­rzy lubią jaz­dę na desce mogą ją ćwi­czyć razem. Poczucie człon­kow­stwa, przy­na­leż­no­ści do gru­py, któ­rą oży­wia wspól­na wizja lub pro­jekt, może uru­cho­mić pętlę infor­ma­cji zwrot­nych, w któ­rej ulep­sza­na jest tak­że auto­no­mia i kom­pe­ten­cja. Ludzie, któ­rzy są czę­ścią sie­ci, w któ­rej sta­ją się coraz lep­si w tym, co kocha­ją, zazwy­czaj w niej zosta­ją. W mia­rę, jak umie­jęt­ność gru­py do pra­cy i nauki rośnie, przy­cią­ga ona wię­cej uczest­ni­ków.

Cieplarniane śro­do­wi­sko współ­pra­cu­ją­cej gru­py może spra­wić, że pomy­sły i osią­gnię­cia jej człon­ków będą roz­wi­jać się szyb­ciej niż gdy­by wszy­scy człon­ko­wie dąży­li do takich samych celów nie dzie­ląc się ze sobą.

Ekonomia beha­wio­ral­na poka­zu­je, że ludzie nie zawsze dzia­ła­ją samo­lub­nie i że trans­ak­cje maja same w sobie ele­ment emo­cjo­nal­ny.

Jesteśmy nie­zdol­ni do zacho­wy­wa­nia się tak, jak gdy­by­śmy nie byli człon­ka­mi więk­szej spo­łecz­no­ści, jak gdy­by­śmy nie mie­rzy­li skut­ków naszych dzia­łań mając na uwa­dze człon­kow­stwo w tej spo­łecz­no­ści.

Jednym ze wspa­nia­łych zabez­pie­czeń stan­dar­dów etycz­nych w spo­łe­czeń­stwie jest chęć ludzi do kara­nia tych, któ­rzy ucie­ka­ją od norm uczci­wo­ści lub dobre­go zacho­wa­nia, nawet jeśli wyko­na­nie tej kary ozna­cza kosz­ty. Dokładnie to robią oso­by odpo­wia­da­ją­ce na ulti­ma­tum w grze ulti­ma­tum, gdy odrzu­ca­ją niskie ofer­ty. Ponieważ spo­łe­czeń­stwo korzy­sta na tych zacho­wań kosz­tow­nych dla jed­nost­ki, nazy­wa się to altru­istycz­ną karą. Ludzie czer­pią przy­jem­ność z kara­nia złych uczyn­ków, nawet jeśli kosz­tu­je to czas, ener­gię lub pie­nią­dze.

Każdy spo­sób komu­ni­ka­cji, któ­ry nie­gdyś musiał pole­gać na wyce­nie ryn­ku może mieć teraz alter­na­ty­wę, pole­ga­ją­cą na otwar­tym udo­stęp­nia­niu.

Gdy zało­ży­my, że ludzie są z zasa­dy samo­lub­ni, two­rzy­my sys­te­my, któ­re nagra­dza­ją samo­lub­nych ludzi.

Systemy, któ­re zakła­da­ją, że ludzie zawsze będą dzia­łać w taki spo­sób, by two­rzyć dobra publicz­ne i nagra­dza ich za robie­nie tego, czę­sto pozwa­la­ją im współ­pra­co­wać lepiej niż prze­wi­dy­wa­ła­by neo­kla­sycz­na eko­no­mia.

Produkcja spo­łecz­na: ludzie, któ­rych nie zna­my, popra­wia­ją­cy nasze życie za dar­mo.

Sektor pry­wat­ny, w któ­rym zada­nie zosta­nie wyko­na­ne, gdy moż­na zgro­ma­dzić zespół, któ­ry wyko­na je za mniej pie­nię­dzy niż wynik pra­cy będzie kosz­to­wać na ryn­ku.

Produkcja spo­łecz­na to two­rze­nie war­to­ści przez gru­pę dla jej człon­ków, bez wyko­rzy­sty­wa­nia sygna­łów ceno­wych ani kie­row­ni­cze­go nad­zo­ru do koor­dy­na­cji wysił­ków uczest­ni­ków.

Produkcja part­ner­ska w opar­ciu o dobro wspól­ne: uczest­ni­cy współ­dzie­lą dzie­ło lub mają do nie­go dostęp; jest ono two­rzo­ne przez ludzi pra­cu­ją­cych w sys­te­mie part­ner­skim, bez kie­row­ni­czej hie­rar­chii.

Jedną z naj­słab­szych kwe­stii w całym kano­nie pop-kul­tu­ry jest wro­dzo­na róż­ni­ca poko­leń; kon­cep­cja, że dzi­siej­si trzy­dzie­sto­kil­ku­lat­ko­wie to człon­ko­wie kate­go­rii ludzi nazy­wa­nej Pokoleniem X, pod­czas gdy dwu­dzie­sto­kil­ku­lat­ko­wie to część Pokolenia Y, a obie te kate­go­rie wewnętrz­nie róż­nią się od sie­bie i od gru­py z baby boomu. Atrakcyjność kon­cep­tu­al­na tych ety­kie­tek jest ogrom­na, jed­nak war­tość wyja­śnia­ją­ca kon­cep­cji jest nie­mal bez­u­ży­tecz­na. Jest to swe­go rodza­ju astro­lo­gia wyko­rzy­stu­ją­ca deka­dy zamiast mie­się­cy. Pokolenia róż­nią się, jed­nak mniej dla­te­go, że róż­nią się ludzie niż dla­te­go, że róż­nią się moż­li­wo­ści.

Teorie róż­ni­cy poko­leń mają sens, jeśli są okre­śla­ne raczej jako teo­rie róż­nic śro­do­wi­sko­wych niż róż­nic psy­cho­lo­gicz­nych

Decyzja o nie polep­sza­niu czy­je­goś życia, gdy będzie nas to kosz­to­wać nie­wie­le lub wca­le ma swo­ją nazwę: zło­śli­wość. Przemysł muzycz­ny, by chro­nić swo­je docho­dy chciał (i nadal chce), byśmy dobro­wol­nie byli zło­śli­wi wobec swo­ich przy­ja­ciół.

Pozytywne odchy­le­nia to ci, któ­rzy zacho­wu­ją się lepiej niż prze­wi­du­je nor­ma, nawet, jeśli napo­ty­ka­ją podob­ne ogra­ni­cze­nia lub wyzwa­nia.

W 1973 roku Mark Granovetter poka­zał w swo­jej nowa­tor­skiej pra­cy „The Strength of Weak Ties” [siła sła­bych wię­zi], że ludzie czę­ściej znaj­du­ją pra­cę dzię­ki luź­nym zna­jo­mo­ściom niż bli­skim przy­ja­cio­łom czy rodzi­nie.

Przypisanie ceny cze­muś, co wcze­śniej znaj­do­wa­ło się poza ryn­ko­wą logi­ką może zmie­nić to dia­me­tral­nie.

Prostytucja: męż­czyź­ni pła­cą nie tyl­ko za seks, pła­cą tak­że, by po wszyst­kim kobie­ta sobie poszła.

Niewidzialny College miał jed­ną dużą zale­tę nad alche­mi­ka­mi: mie­li sie­bie nawza­jem.

Alchemicy ponie­śli poraż­kę z powo­du nie­do­sta­tecz­nej ilo­ści infor­ma­cji. Jako gru­pa byli zna­ni z pustel­ni­cze­go try­bu życia; zazwy­czaj pra­co­wa­li samot­nie, trzy­ma­li swo­je meto­dy i wyni­ki w tajem­ni­cy.

Przekazywanie kolej­nym poko­le­niom błęd­nych prze­ko­nań było rów­nie praw­do­po­dob­ne, co prze­ka­zy­wa­nie tych popraw­nych. Z dru­giej stro­ny człon­ko­wie Niewidzialnego College’u opi­sy­wa­li sobie nawza­jem swo­je meto­dy, zało­że­nia i wyni­ki tak, by wszy­scy mogli czer­pać korzy­ści zarów­no z suk­ce­sów, jak i z pora­żek.

Aforyzm open sour­ce: dobra spo­łecz­ność i zły kod two­rzą dobry pro­jekt.

Uczący się, któ­rzy dzie­lą się z inny­mi swo­imi obser­wa­cja­mi i fru­stra­cja­mi, uczą się szyb­ciej i zapa­mię­tu­ją wię­cej niż ci, któ­rzy uczą się samot­nie.

Zarządzanie nie­do­god­no­ścia­mi, duży­mi lub mały­mi, czę­sto wyma­ga stwo­rze­nia okre­ślo­nej kate­go­rii pra­cow­ni­ków.

Wykładowcy w college’u, recen­zen­ci restau­ra­cji, biblio­te­ka­rze i pra­cow­ni­cy biu­ro­wi – wszy­scy poma­ga­ją utrzy­mać nie­do­god­no­ści na pozio­mie moż­li­wym do znie­sie­nia dla innych.

Jednak, gdy rze­czy, któ­re były kło­po­tli­we, prze­sta­ją takie być, to sta­re usta­le­nia muszą być rene­go­cjo­wa­ne, łącz­nie z rolą tych pra­cow­ni­ków: gdy otrzy­mu­je­my opi­nie na temat restau­ra­cji ze wspól­ne­go punk­tu widze­nia ludzi, któ­rzy rze­czy­wi­ście tam jedli, war­tość kry­ty­ka kuli­nar­ne­go jako źró­dła reko­men­da­cji spa­da.

W mia­rę, jak wię­cej ludzi zaczy­na ocze­ki­wać, że udział ama­to­rów to zawsze dostęp­na opcja, te ocze­ki­wa­nia mogą zmie­nić kul­tu­rę.

Możemy zmie­nić olbrzy­mie nagro­ma­dze­nie małych wkła­dów w coś o trwa­łej war­to­ści. Ten fakt, klucz do obec­nej ery, sta­le zaska­ku­je. Sceptyczni obser­wa­to­rzy za każ­dym razem ata­ko­wa­li kon­cep­cję, że dzie­le­nie się naszą kogni­tyw­ną nad­wyż­ką może pomóc w stwo­rze­niu cze­goś war­to­ścio­we­go.

Wadą uczest­nic­twa w życiu emo­cjo­nal­nym grup jest to, że może ona osła­bić zdol­ność do ukoń­cze­nia cze­go­kol­wiek; gru­pa może stać się zbyt prze­ję­ta zaspo­ka­ja­niem swo­ich człon­ków niż osią­ga­niem swo­ich celów.

Członkowie uczą się stan­dar­dów gru­py i reagu­ją na zacho­wa­nie, któ­re pod­wa­ża te stan­dar­dy.

(Zbyt ufna blo­ger­ka zosta­ła zabi­ta w trak­cie wędrów­ki pie­szej:) Niesłusznie wie­rzy­li, że ludz­kie moty­wa­cje są zasad­ni­czo łagod­ne. Z dru­giej stro­ny couch sur­fe­rzy zro­zu­mie­li, że moty­wa­cją nie­któ­rych ludzi jest krzyw­dze­nie innych, że to powo­du­je real­ne ryzy­ko i że nale­ży je jakoś osła­bić.

W wol­nej kul­tu­rze dosta­jesz to, co czcisz.

Wartość publicz­na wyma­ga nie tyl­ko nowych moż­li­wo­ści dla sta­rych moty­wa­cji; wyma­ga zarzą­dza­nia, czy­li inny­mi sło­wy spo­so­bów zapo­bie­ga­nia lub znie­chę­ca­nia ludzi do nisz­cze­nia pro­ce­su reali­zo­wa­ne­go przez gru­pę lub jej pro­duk­tu.

Ludzie będą się dobrze zacho­wy­wać, jeśli wyczu­ją, że jest w tym dłu­go­fa­lo­wa war­tość, a nie robie­nie tego skut­ku­je rychłą stra­tą.

Członkowie grup zło­żo­nych z ochot­ni­ków wyma­ga­ją zarzą­dza­nia, tak by mogli bro­nić się sami przed sobą; potrze­bu­je­my zarzą­dza­nia, by stwo­rzyć prze­strzeń, w któ­rej two­rzy­my.

Nasza naj­lep­sza szan­sa, by wpaść na dobry pomysł to wypró­bo­wy­wa­nie jak naj­więk­szej licz­by rze­czy przez jak naj­więk­sza licz­bę grup. Przyszłość nie odsła­nia się w jakiejś z góry usta­lo­nej kolej­no­ści; rze­czy zmie­nia­ją się, ponie­waż ktoś wymy­śla coś, co jest moż­li­we w danej chwi­li i sta­ra się to zre­ali­zo­wać.

Jesteśmy bez­na­dziej­ni w prze­wi­dy­wa­niu tego, co zro­bi­my z nowy­mi narzę­dzia­mi komu­ni­ka­cyj­ny­mi, zanim je jesz­cze wypró­bu­je­my.

Najlepsze wyko­rzy­sta­nie narzę­dzi nie wyma­ga wiel­kich pla­nów czy ogrom­nych sko­ków naprzód, lecz sta­łych prób i błę­dów.


Łatwo wyobra­zić sobie usłu­gę, któ­ra będzie poży­tecz­na, gdy wie­lu ludzi będzie z niej korzy­stać.

Trudno stwo­rzyć usłu­gę, któ­ra będzie poży­tecz­na, gdy tyl­ko kil­ka osób będzie z niej korzy­stać.

Projekty, któ­re będą dzia­łać tyl­ko, jeśli sta­ną się duże, zwy­kle się nie roz­wi­ną.


Ludzie, któ­rzy mają obse­sję na punk­cie w przy­szło­ści osią­gnię­cia suk­ce­su na wiel­ką ska­lę, mogą w rze­czy­wi­sto­ści zmniej­szać praw­do­po­do­bień­stwo osią­gnię­cia suk­ce­sów na nie­wiel­ką ska­lę tu i teraz, któ­re są potrzeb­ne, by mogło dojść do tych wiel­kich.

By stwo­rzyć duży i dobry sys­tem, dużo lepiej jest zacząć od małe­go i dobre­go sys­te­mu i pra­co­wać nad jego powięk­sze­niem.

Dla zało­ży­cie­li i pro­jek­tan­tów nowe pomy­sły wyda­ją się prost­sze, a ich traf­ność bar­dziej oczy­wi­sta, niż dla poten­cjal­nych użyt­kow­ni­ków.

Spójrzmy scep­tycz­nie na to, co użyt­kow­nik otrzy­mu­je dzię­ki udzia­ło­wi, szcze­gól­nie wte­dy, gdy moty­wa­cja pro­jek­tan­ta róż­ni się od moty­wa­cji użyt­kow­ni­ka.

Każdy użyt­kow­nik social mediów może już stwo­rzyć on-line wie­le rze­czy – tek­sty, zdję­cia, czy fil­my – może dołą­czyć do wie­lu inter­ne­to­wych spo­łecz­no­ści dys­ku­tu­ją­cych na tema­ty, któ­re go inte­re­su­ją. Z taką feerią moż­li­wo­ści musi­my zapew­nić naszym użyt­kow­ni­kom jed­ną kon­kret­ną, któ­ra nagro­dzi ich moty­wa­cje wewnętrz­ne, naj­le­piej zarów­no te oso­bi­ste (jak auto­no­mia i kom­pe­ten­cja) i spo­łecz­ne (jak poczu­cie człon­kow­stwa i hoj­ność).


Domyślne dla spo­łecz­no­ści

Uważny wybór usta­wień domyśl­nych może ukształ­to­wać to, jak zacho­wu­ją się użyt­kow­ni­cy, ponie­waż pre­zen­tu­ją one pew­ne ocze­ki­wa­nia.

Backflip kon­cen­tro­wał się na war­to­ści oso­bi­stej i zakła­dał, że war­tość spo­łecz­na jest opcjo­nal­na. Z dru­giej stro­ny w Delicious war­tość spo­łecz­na była domyśl­na. Dzięki zało­że­niu, że użyt­kow­ni­cy chęt­nie będą two­rzyć coś war­to­ścio­we­go dla sie­bie nawza­jem, Delicious szyb­ko się roz­wi­nę­ło, ponie­waż war­to­ści spo­łecz­ne przy­cią­ga­ły nowych użyt­kow­ni­ków, a to, jak póź­niej wyko­rzy­sty­wa­li usłu­gę, gene­ro­wa­ło więk­szą war­tość spo­łecz­ną.

Systemy spo­łecz­ne posia­da­ją dwa mode­le: dyna­micz­ny i mar­twy.

Gdy kul­tu­ra już się usta­bi­li­zu­je, czy to pomoc­na, czy podejrz­li­wa, akcep­tu­ją­ca czy scep­tycz­na, jest bar­dzo trud­na do zmie­nie­nia. Kluczem jest rekru­ta­cja pierw­szych kil­ku­dzie­się­ciu ludzi, któ­rzy będą ucie­le­śnie­niem wła­ści­wych norm kul­tu­ro­wych.

Jakakolwiek kul­tu­ra zapa­nu­je do cza­su, gdy zdo­bę­dzie­my stu użyt­kow­ni­ków, jest duża szan­sa, że będzie ona domi­nu­ją­ca do cza­su, gdy dobi­je­my do tysią­ca (lub milio­na).

Innymi sło­wy, widocz­na chęć wpro­wa­dze­nia zasad, w rze­czy­wi­sto­ści obni­ża ilość ener­gii, któ­rą ludzie pro­wa­dzą­cy pociąg mogą poświę­cić na usta­la­nie poli­ty­ki, ponie­waż ludzie jadą­cy pocią­giem chcą zor­ga­ni­zo­wać swo­je reak­cje, wie­dząc, że mogą liczyć na prze­wi­dy­wal­ne wspar­cie.

Im szyb­ciej się uczy­my, tym szyb­ciej będzie­my w sta­nie się przy­sto­so­wać.

Sukces spra­wia wię­cej pro­ble­mów niż poraż­ka.

Prawdziwe dłu­go­fa­lo­we trud­no­ści wyni­ka­ją z suk­ce­su, ponie­waż usłu­gi, któ­re osią­gnę­ły suk­ces pod­wyż­sza­ją ocze­ki­wa­nia i przy­cią­ga­ją ludzi, któ­rzy chcą wyko­rzy­stać dobrą wolę innych (na przy­kład poprzez wysy­ła­nie spa­mu) lub zoba­czyć poraż­kę pro­jek­tu.

Zróbmy pla­ny na wypa­dek takich pro­ble­mów z wyprze­dze­niem, by się na nie przy­go­to­wać.

Jeśli chce­my roz­wią­zać trud­ne pro­ble­my, musi­my mieć trud­ne pro­ble­my.

Bronienie się zawcza­su przed moż­li­wy­mi następ­stwa­mi suk­ce­su ma duże wła­ści­wo­ści łago­dzą­ce.

Generalnie waż­niej­sze jest pró­bo­wa­nie nowo­ści i pra­ca nad pro­ble­ma­mi w momen­cie ich poja­wia­nia się niż wymy­śla­nie spo­so­bu na zro­bie­nie cze­goś nowe­go, gdy nie mamy żad­nych pro­ble­mów.

Zadanie nie pole­ga tyl­ko na tym, by coś zro­bić, tyl­ko na stwo­rze­niu śro­do­wi­ska, w któ­rym ludzie chcą coś robić.

Rozwiązywanie pro­ble­mów w momen­cie ich poja­wia­nia się ozna­cza, że nie wpro­wa­dza­my pro­ce­su w życie, dopó­ki nie będzie­my go potrze­bo­wać.

Grupy tole­ru­ją zarzą­dza­nie, któ­re z zało­że­nia jest zesta­wem obostrzeń, dopie­ro po tym, jak zgro­ma­dzo­ne są wystar­cza­ją­ce war­to­ści, by obcią­że­nie było tego war­te. Ponieważ war­tość powsta­je z cza­sem, brze­mię zasad musi nastę­po­wać w póź­niej­szym cza­sie.

Najwspanialszym mecha­ni­zmem prze­wi­du­ją­cym, ile war­to­ści uzy­ska­my z kogni­tyw­nej nad­wyż­ki jest to, na jak wie­le pozwa­la­my i jak bar­dzo wspie­ra­my się nawza­jem w eks­pe­ry­men­tach, ponie­waż jedy­ną gru­pą, któ­ra może wypró­bo­wać wszyst­ko są wszy­scy.


Jaki jest ide­al­ny spo­sób na zin­te­gro­wa­nie nowej tech­no­lo­gii ze spo­łecz­no­ścią? Podzielmy ten pro­blem na kil­ka róż­nych sce­na­riu­szy.

1- Jeden nazy­wał­by się „Tyle cha­osu, ile może­my znieść”: pozwa­la­my każ­de­mu, kto marzy o rewo­lu­cjo­ni­zmie na pró­bo­wa­nie w nowych tech­no­lo­giach wszyst­kie­go, na co ma ocho­tę, bez zwa­ża­nia na ist­nie­ją­ce nor­my spo­łecz­ne lub kul­tu­ro­we, czy poten­cjal­ne szko­dy dla ist­nie­ją­cych insty­tu­cji spo­łecz­nych.

2- Innym sce­na­riu­szem była­by „Tradycjonalistyczna akcep­ta­cja”: los każ­dej nowej tech­no­lo­gii był­by w rękach osób odpo­wie­dzial­nych za obec­ny spo­sób wyko­ny­wa­nia róż­nych rze­czy. Byłoby to jak zosta­wie­nie mni­chom decy­zji doty­czą­cej tego, jak uży­wać pra­sy dru­kar­skiej, czy urzę­do­wi pocz­to­we­mu tego, co zro­bić z e-mailem.

3- Trzeci sce­na­riusz – nazwij­my go „Wynegocjowane przej­ście” – zakła­da zrów­no­wa­żo­ną roz­mo­wę pomię­dzy rady­ka­ła­mi i tra­dy­cjo­na­li­sta­mi: rady­ka­ło­wie mogą zapro­po­no­wać wyko­rzy­sta­nie nowych tech­no­lo­gii, a póź­niej nego­cjo­wać z tra­dy­cjo­na­li­sta­mi na temat tego, jak wyko­rzy­stać nowe jed­no­cze­śnie zacho­wu­jąc naj­lep­sze ele­men­ty sta­re­go.

W rze­czy­wi­sto­ści wła­ści­wą odpo­wie­dzią jest ta pierw­sza: „Tyle cha­osu, ile może­my znieść”.

Gdy ktoś pro­wa­dzi księ­gar­nię lub wyda­je gaze­tę, albo jest wła­ści­cie­lem sta­cji tele­wi­zyj­nej to dobrze, jeśli ma ludzi, któ­rzy uwa­ża­ją, że jego pra­ca jest bar­dzo istot­na dla spo­łe­czeń­stwa, nawet jeśli tak nie jest.

Tego rodza­ju poświe­ce­nie jest dobre dla mora­le i spra­wia, że ludzie bro­nią poży­tecz­nych i cen­nych insty­tu­cji.

Niemniej jed­nak, w cza­sach rewo­lu­cji te inte­lek­tu­al­ne zale­ty zamie­nia­ją się w odpo­wie­dzial­ność, ponie­waż oso­by, któ­re tak bar­dzo poświę­ca­ją się sta­rym roz­wią­za­niom nie mogą zro­zu­mieć, w jaki spo­sób spo­łe­czeń­stwo mogło­by sko­rzy­stać z podej­ścia nie­zgod­ne­go z wcze­śniej­szy­mi mode­la­mi.

Paradoksalnie, jak już widzie­li­śmy, ludzie, któ­rzy poświę­ca­ją się roz­wią­zy­wa­niu kon­kret­ne­go pro­ble­mu sta­ra­ją się rów­nież, by pro­blem pozo­stał, tak by ich roz­wią­za­nie mogło prze­trwać.

Nie może­my pro­sić ludzi zarzą­dza­ją­cych tra­dy­cyj­ny­mi sys­te­ma­mi o oce­nę zasad­ni­czych korzy­ści nowej tech­no­lo­gii; ludzie zaj­mu­ją­cy się obec­nym sys­te­mem jako gru­pa będą mie­li trud­no­ści, by zoba­czyć war­to­ści we wszyst­kim, co zakłó­ca ich spo­kój.

Radykałowie nie będą w sta­nie zmie­nić nicze­go bar­dziej niż mogą sobie to wyobra­zić człon­ko­wie spo­łecz­no­ści.

Górny limit „Tyle cha­osu, ile może­my znieść” to ilość cza­su i ener­gii wyma­ga­na do spo­łecz­ne­go roz­pro­sze­nia.

Radykałowie nie będą w sta­nie pra­wi­dło­wo prze­wi­dzieć koń­co­wych następstw, ponie­waż mają zachę­tę do zawy­ża­nia wyobra­ża­nej sobie przez nich war­to­ści nowe­go sys­te­mu i ponie­waż brak im zdol­no­ści do wyobra­że­nia sobie innych spo­so­bów wyko­rzy­sta­nia narzę­dzi.

Zwolennicy nowe­go i obroń­cy sta­re­go nie mogą nawet prze­dys­ku­to­wać zmia­ny, ponie­waż każ­da gru­pa popeł­nia sys­te­ma­tycz­ne błę­dy, któ­re spra­wia­ją, że ich ogól­na wizja jest nie­wia­ry­god­na; rady­ka­ło­wie i tra­dy­cjo­na­li­ści zaczy­na­ją od róż­nych zało­żeń i zazwy­czaj koń­czą prze­ga­du­jąc się nawza­jem.

Faktyczne wyne­go­cjo­wa­ne zmia­ny mogły­by się wyda­rzyć tyl­ko wte­dy, gdy pozwo­li­li­by­śmy rady­ka­łom na wypró­bo­wa­nie wszyst­kie­go, ponie­waż więk­szość z nich ponie­sie klę­skę z powo­du ich nie­moż­no­ści do prze­wi­dy­wa­nia tego, co się wyda­rzy i ze wzglę­du na natu­ral­ne funk­cje hamu­ją­ce roz­pro­sze­nia spo­łecz­ne­go.

Negocjacje, któ­re mają zna­cze­nie, nie odby­wa­ją się pomię­dzy rady­ka­ła­mi i tra­dy­cjo­na­li­sta­mi; zamiast tego muszą się one odbyć z człon­ka­mi więk­szej spo­łecz­no­ści, jedy­ną gru­pą, któ­ra potra­fi pod­jąć słusz­ną decy­zję doty­czą­cą tego, gdzie chce żyć, mając do dys­po­zy­cji nowy zakres moż­li­wo­ści.

Szukamy myszy. Szukamy wszę­dzie, gdzie czy­tel­nik, oglą­da­ją­cy, pacjent czy miesz­ka­niec mógł się zamknąć pod­czas two­rze­nia i udo­stęp­nia­nia albo gdzie zosta­ło mu zapew­nio­ne mu pasyw­ne lub zapusz­ko­wa­ne doświad­cze­nie.